Trudno w dniach listopadowych oderwać się, choć wielu by tak chciało, od wspomnienia o Polsce i odzyskaniu przez naszych przodków niepodległości w 1918 r. Czy aż tak wiele się zmieniło w naszym położeniu i niechęci innych do ludzi i kraju, który wtedy wrogowie nazwali „bękartem Traktatu Wersalskiego”?
Przypomnę, co powiedział wtedy o sytuacji Polski Marszałek Piłsudski: „Polska jest stale oskarżana w innych państwach. Jest w tym wyraźna i niedwuznaczna chęć posiadania w środku Europy państwa, którego kosztem można byłoby załatwić wszystkie porachunki europejskie. Podziwu godne jest stałe zjawisko, że te projekty międzynarodowe znajdują tak chętne ucho, no i języki, nie gdzie indziej jak w Polsce”.
Zastanawiające jest także i teraz, jak wielu naszych rodaków nienawidzi Polski i polskości, rozumianej jako wspólna historia, kultura, zwyczaj, obyczaj, tradycja oparta na wierze w Chrystusa. Jak wielu z nas, szczególnie młodszych, łapie się na blichtr tzw. nowoczesności i postępu płynącego z mitycznego „Zachodu”, przeżartego leseferyzmem, wojującym ateizmem, walczącym z religią pod szyldem tolerancji i używania uciech bez odpowiedzialności? W sposób prymitywny, ale dla wielu bardzo zrozumiały, mieści się ta postawa w haśle „Róbta, co chceta”.
Obserwujemy wyraźną próbę wywołania w Polsce lewackiej rewolucji kulturowej, gdzie upadek obyczajów, manifestujący się choćby wyjątkowym wulgaryzmem i plugawością języka w ustach młodych dziewcząt wyciągniętych na ulice, przekonanych, że biorą, tak jak kiedyś ich rodzice, udział w walce o wolność i demokrację, ma stać się normą życia społecznego.
Czy znowu Polska ma być „papugą narodów”?